Helmuth i jego pick-up

Dziwne są reakcje ludności na przejeżdżającego Land Rovera SIII 88 PickUp’a, malowanego w kamuflaż á la pustynna burza. Dorośli, (w tej mierze niestety również kobiety) zazwyczaj nie zwracają na niego uwagi – po prostu nie istnieje, nie mieści się w granicach wyobraźni. Dzieci natomiast reagują żywiołowo machając rękami i wytykają palcami, na twarzach pojawiają się uśmiechy, wyrazy zdumienia lub zachwytu.

Tekst opublikowany w gazecie Off-road.pl (Styczeń 2005).





Kiedy ponad dwa lata temu wpadł w ręce Helmuth’a był bardzo zaniedbanym Land Roverem Serii III SWB (ShortWheelBase), pomalowanym w ponure zielono-czarne plamy, nie za dobrze maskujące pogięcia blach karoseryjnych. Był brzydki, zarówno zewnętrznie jak i w pozostawiającym wiele do życzenia wnętrzu. Rozpoczął się trwający trzy miesiące proces przywracania sprzętu do świetności.

Sporo uwagi wymagały mosty napędowe, zwłaszcza łożyska piast, przeguby oraz bębny i okładziny służące do spowalniania samochodu. Silnik i skrzynia biegów ogólnie w stanie dobrym wymagały ogarnięcia, regulacji i zgrania ze znajdująca się na pokładzie instalacją gazową. W zakresie podwozia pozwolono sobie na jedną? tylko ekstrawagancję i założono resory paraboliczne firmy Allmakes, w końcu Helmuth deklarował chęć poruszania się sprzętem, na co dzień po wyboistym bądź, co bądź Krakowie.
Poważniejsze prace czekały Helmuth’a w obrębie nadwozia – częściowa wymiana poszyć, klepanie i szpachla, malowanie.. Malowanie w żółto-brązowy kamuflaż z czarnymi detalami progów, zderzaków i kratkowych osłon na reflektory nadało autku świeży i wesoły wygląd. W między czasie zdartą, zużytą dermę deski rozdzielczej wymieniono na nową, fotele, tapicerki drzwi i podsufitkę obszyto zieloną Cordurą dobrze zgrywającą swój kolor z nadwoziem.
Dzieło skończone powróciło do Helmuth’a i przez prawie dwa lata było katowane, na co dzień do roboty i w terenie przez tego okrutnego człowieka. W międzyczasie na zderzaku w miejscu do tego przeznaczonym pojawiła się wyciągarka, a za kabiną namiastka bezpieczeństwa – solidny pałąk – „dobro rzadkie” made by pracownia metalu, (już raz się przydał, egzamin zdał celująco – głowa Helmuth’a cała J).

Po dwóch latach w ramach wzrastających potrzeb w stosunku do poruszania się zarówno na, jak i poza drogą przyszedł czas na pewne zmiany….

 

SILNIK:

Jako, że wymiana silnika nie była podyktowana jak to zazwyczaj bywa poszukiwaniem mocy, wybór padł na 2,5Td (nie mylić z Tdi), starą porządną jednostkę napędową, troszkę tylko młodszą od Serii III. Taki wybór silnika pchnął nieco do przodu kilka podstawowych spraw:
– Nieco zwiększał moc w stosunku do benzynowego 2 z ćwiartką.
– Nieco polepszał wodoodporność.
– Dobrze pasował do skrzyni biegów, która pozostała oryginalna.
– Zastosowanie Diesla uwalniało pakę pickup’a od butli z gazem jednocześnie nie zwiększając obciążenia kieszeni i korzystnie wpływając na zasięg.

MOSTY:


Raz: Dobrze jest przyspieszyć mosty w Serii z oryginalnego przełożenia 4,7:1 na „rędźowskie” 3,54. Można to zrobić przekładając koło talerzowe i atak z mostów od Range Rovera. Jazda staje się przyjemniejsza, auto elastyczniejsze na poszczególnych biegach (nie trzeba się tyle naruchać lewarkiem), a prędkość przesyłowa osiągana jest bez żyłowania silnika na obrotach. W dół nie brakuje, a jakby brakło mamy przecież jeszcze reduktor

 

Dwa: Dobrze jest tedy mieć czym hamować, jak się już ma takie zapędy. Trzeba, więc udać się na internetowe zakupy i zanabyć kit hamulców tarczowych do Serii.


Trzy: Nawet najlepszy paraboliczny resor i tak gorszy będzie od sprężyny. Bo to i wyboru w twardości nie ma takiej jak wśród sprężyn. Boć to wykrzyżem i skokiem niedostoi. Przeto dzielność i komfort – na i poza drogę – także zupełnie inne są.
Zliczywszy do trzech poszły kompletne mosty od Range Rovera z wahaczami, sprężynami i hamulcami tarczowymi pod Helmuthowego pickup’a.

Ciekawą historią jest to, że na wspomaganie kierownicy to się Helmuth zgodził, nie chciał, argumentując, że na siłownie chodzić mu się nie chce, że się tak już przyzwyczaił i że tak lubi. Co może i słusznym jest wyborem i nie doprowadzi go do zupełnego zniewieścienia i zmetroseksualizowania w siedzącej robocie.
Kolejną wartą podkreślenia sprawą jest fakt zainstalowania w dolocie około turbiny dwóch niebieskich silikonowych kolan. Dalej na atrapie przedniej samochodu, pomiędzy wystającymi błotnikami (w miejscu gdzie Seria II miała oryginalne reflektory) znalazły miejsce dwa dobrze imitujące ksenony reflektorki soczewkowe. Obie te powyższe instalacje pozwalają śmiało i z dumą pickupowi Helmuth’a stanąć w szeregu Pojazdów Stuningowanych oraz w Szacownym Gronie Pojazdów Terenowych prezentowanych zwyczajowo na pierwszych stronach tej jakże Szacownej Gazety.
To tyle, jeśli chodzi o szczegóły techniczne, a o tym jak to jest posiadać taki wesoły samochód opowie w dalszej części sam Helmuth.

 

Krystian Łukaszewski


Historia choroby w/g Helmuth’a :
Osiem lat temu zaraził mnie niejaki Krzysztof „Ślepy” Turchan, współtwórca mechanicznego sukcesu powstania z martwych Serii mej – chorobą, którą Jasiu Szatan znamienity zdiagnozował u mnie jako „landroversis-sclerosis” – stadium nieuleczalne.
Cztery lata temu ten konkretny egzemplarz zakupił mi sprzed nosa mój sympatyczny dziś kolega Marcin K., któren to za namową rodziny (czytaj żony) sprzedać Serię musiał po roku z kawałkiem użytkowania – powodów sprzedaży nie podam bom tajemnicy przyrzekł dochować J. Seria ze stolicy Wielkopolski w rękach mych nieobytych do grodu Kraka dotarła o siłach własnych po 9-ciu godzinach jazdy. Rano zakwasy były jak fiks, kilka tygodni później po „rozdziewiczeniu” właściciela w terenie ducha oddała L
Nakładów nadszedł czas…
W nowych barwach w imić słusznej wojny pustynnej była Seria trendy jak nigdy. Wzbudzała nawet zapędy policji do ponadnormatywnych kontroli. Ale opatrzyła się gawiedzi dość szybko, powodem były pewnikiem pierwsze weryfikacje nadwozia w terenie, w zamian za to ta Seria (doznań) nauczyła mnie pokory do żelaza i (braku) własnych umiejętności.
Po wszystkich zmianach, przeróbkach na „Ślepo” i „Modżyfikacjach” wszelakich auto samo trafia w drogę, nie wypadają mi plomby, ogrzewanie działa nawet przy -5C, w krzakach zaś sprawuje się podwójnie dzielnie. Najbardziej odczuwalną poprawą jest ewenement posiadania przyczepności do podłoża w sytuacjach, w których do tej pory nie było szans na przyczepność rzeczoną. Mówiąc wprost: to, co dziś przejeżdżam na kołach dawniej przeskakiwałem kangurząc jeszcze przez jakieś 20 metrów – nie zawsze wiązało się to z pokonaniem przeszkody. W imię tak stawianych przez żelazo wyzwań i możliwości istnieje obawa, że nadchodząca ponoć „błotna” zima może okazać się nie lada frajdą dla mnie i dla pilota, dla mnie, bo częściej będziemy jechać a dla Jacka P., bo mniej się z drutem na łazi (ale to może być złudne).

Apetyt rósł, aż dorósł do stanu obecnego, co będzie dalej?… Krzysztof T. obiecał, że „gdyby, co to jeszcze można coś dłubnąć”.
Na dziś dzień, po kilkunastu bardziej lub mniej udanych wypadach w krzaki umiejętności przybyło, nadmiar szpachli został usunięty metodą skrawania, a mnie na tyle przypadł do gustu stopień wygód, że nie umiem odpoczywać inaczej.

Sławomir "Helmuth" Czyrnek
.